Moje "wspolzycie" z MTJ
Jest to raczej pierwszy opis moich "podrozy/przezyc" czy jak kolwiek nazwac te doswiadczenia...
Przyjaciel, Keeda, przedstawil moje pierwsze spotkanie z MTJ, dlatego tez nie bede sie rozpisywal na akurat ten temat, jako spotkania samego w sobie.
Chodzi mi raczej o konsekwencje jakie to ma dzisiaj.
I jakie bedzie mialo, i jakie juz mialo.
Zacznijmy moze tak : od zawsze, od kiedy probuje wyjsc, od kiedy probuje miec LD, wzywam MTJ. Wydzieram sie w myslach "MTJ WYCIAGNIJ MNIE STAD! NO DALEJ STARY! WIESZ ZE TEGO CHCE I POTRZEBUJE, A JA WIEM ZE TY MOZESZ MNIE WYCIAGNAC!!!". Dawniej dawalo to niesamowite LD, gdzie moglem niszczyc, kreowac, latac, full wypas panie p'sorze.
Najldluzszy okres kiedy LD miewalem kiedy chcialem (wystarczylo sie polozyc na max 20 minut, i hops, LD. W kosciele tak samo, w LD, zamawiajac zegarek, spedzilem okolo 20 godz, w realu mniej niz 30minut) trwal okolo 2 tygodni. Dzien w dzien. Moment w moment.
Kiedy jednak prosilem konkretnie od OOBE, LD byl mniej przejzysty, lekko zamazany, krotki, i nieciekawy... Zakres moich dzialan byl dziwnie ograniczony.
Jednakze po pewnym czase, po zaprzestaniu jakich kolwiek prob i wzywania MTJota, sprobowalem "normalna" metoda tzn ciagle poglebianie relaksu, uspienie ciala, i odczepienie. Skutek dalo to chyba kilka razy, w szczegolnosci ten kiedy spoktalem MTJ.
Od tego wlasnie momentu zaczelo byc dziwnie.
Jakoze z natury nie obchodzi mnie los blizniego, nienawidze spoleczenstwa, jestem socjopata i lekkim sadysta, przerazilo mnie nagle uczucie milosci do wszystkiego. Czesto jakos udawalem ze ja czuje, ale teraz naprawde bez przerwy czulem milosc nieograniczona do wszystkiego.
Przytlaczala mnie. I ciagle przytlacza.
Ochota przytulenia, krzyczenia "kocham" jest niepochamowana.
Co wiecej : czuje ciagle jak ktos ze mna chodzi, ktos sie na mnie patrzy, ktos obserwuje... Nie potrafie wytlumaczyc dlaczego, ale kiedy staram sie go wyczuc, zrozumiec jego nastawienie do mnie, dochodze do wlasnego obrazu, jakby ja tylko ze lekko zmieniony, doroslejszy, madrzejszy...
Moja, byc moze glupia i bezpodstawna mysl, jest taka ze to jakies przejawianie sie MTJ.
Nie bede mowil o "podtrzymywaniu" na duchu jakie oferuje, o ochronnym ramieniu przed stresem i ogromne dawce milosci jaka zapewnia, lecz o tym ze ... jakos ze mna komunikuje.
W plywie mysli, bezsensownych obrazow, slow, dzwiekow, czasami odnajduje moj wlasny przyjacielski glos, ale wiem ze nie pochodzi ode mnie, ja tego nie pomyslalem.
Zostawia jakby jakies wiadomosci, sluzy pomoca, dodaje otuchy cieplym slowem, ale i wytyka klamstwo, blad, potkniecie.
I sie chyba zdenerwowal.
Zdernerwowal sie dlatego, ze wg mnie nie postepuje jak powinienem.
On nie uznaje np zatruwania organizmu (uczucia jakie wyzwala sa inne kiedy np nie pale, a inne kiedy pale).
Mowiac wlasnie o paleniu...
Dzisiaj, 2gi dzien na uniwerku, spoko loko, znalazl sie koles ktory mial "towar". Wstyd sie przyznac, zaopatrzylem sie. I bylo fajnie.
Ciezka ale i niesamowicie jasna mysl przeszyla strumyk "zielonych" rozmyslan "Przesadziles. Wolasz o pomoc a sam sie niszczysz. Wstyd mi"
Ale ze humorek mi dopisywal, jakos sie specjalnie nie przejalem.
Coz, 13h45, jestem spoznony, ale 0 stresu, idziemy na termochemie.
Nie musze mowic ze polozylem pusty i ciezki leb na lawce, a rece wsunalem pod lawke po 10minutach.
"Zeby tylko przeszlo".
Bylo dziwnie : przewaznie jest lekko, moglbym gadac bez przerwy, wszystko wiruje, jest zielono, albo kompletnie zamulam. A tu nic z tych rzeczy! Wszystko bylo spokojne, cialo przestalo ciazyc, glowa nie wirowala, nic! Clean!
Skapnalem sie ze nic nie slysze, nie czuje, nie widze, nic! Panika na calego, co on mi dal? zaraz umre! o ile juz nie umarlem!
Nie wiem co robic, nie ruszam sie z miejsca. Nie no tak nie bedzie, nawet noga nie moge ruszyc!
Kurde co robic?!
No trudno, to kwstia zycia lub smierci, wstaje, pal go szesc ze zdziwieniem innych kolesi, musze wstac bo umre!
Determinacja pelna para. Nacisk na nogi, tak na oslep bo ich nie czulem za bardzo.
A tu ni z tad, ni z owad jakas zimna reka chwyta za kolniez, podnosi, czy raczej wydzera mnie, a ja laduje na ... pod sufitem. Oczy pewnie mialem takie "O.O" jak zobaczylem wlasne cialo na krzesle podemna, zapisujace notatki.
A obok stal jakis kolezka, czuc bylo ze jest zly nie na zarty, zlaklem sie i jakbym zaczal wracac do ciala na dole. Juz stopy dotykaly plecow kiedy koles znowu mnie chwycil "Nie tak predko. Idziemy"
"A ty to kto? Co wogole ja tu robie?"
"Nie powiem Ci"
"No to daj wrocic"
"Rzadko widuje 2 osoby w jednym ciele, jeszcze umrzesz, wiec lepiej chodz. Przeciez ciagle blagales mnie o OOBE"
W ciagu rozmowy zaczailem ze to moj opiekun, mtj. Tia, opiekun, wygladal jakby chcial mi niezle przylozyc, ale juz nie wydzielal agresywnosci, raczej zal i smutek. Moj smutek, i moj zal, chyba... Bo mi tez sie okropnie glupio zrobilo.
Facet w moim ciele odwrocil sie i usmiechna bardziej psychopatycznie niz ja sam po paru miesiacach treningu. Ale dalej spisywal lekcje.
Ja postanalem na ziemi, wrocil dotyk, wzrok spoko, sluch nawet taki sobie (wyraznie slyszalem tylko mtj), i swoj. Moj odziwo gorzej.
On idzie przede mna. Dopiero teraz rozumiem dlaczego go niepoznalem...
Byl .... dziwniejszy niz ostatnio. Bardziej meski niz zenski, niski (na miare w realu to moze 1m50), chudziutki, i lysy. Twarz jest niedoopisania... jakby smiech clowna, oczy batmana, a nos na polowe twarzy.
Przeszlismy przez okno, odziwo idziemy w powietrzu, samochody jezdza pod nami. On idzie, wibracje uspokojone, znowu mam przyjaciela przewodnika, ale jest jakos dziwnie jakby... skoncentrowany.
Czuje ze patrzy wszedzie choc nie odwraca glowy.
Nagle sie odwraca, znajdujemy sie teraz na lace, pada jak z cebra choc jest jasno i slonce prazy.
"Wiec co z zamiana miejsc?"
"Myslalem ze chcesz mi cos powiedziec... Powiedz dlaczego dopiero teraz mnie wyciagnales?"
"Nie"
"Ale .."
"Sam przeciez wiesz dlaczego. Po co Ci mowic?"
"BO NIE WIEM!"
"Niemozliwe. Jezeli Ty nie wiesz, wiec i ja nie wiem, ale ja wiem, dlatego Ty wiesz."
"Jestes MTJ tak? Dlaczego nie przysles wtedy kiedy miales przyjsc?"
"Przyszedlem, to ty nie przyszles; pozatym ..."
"..no co?"
"Jestem z Toba."
"Dzieki ze jestes. To co teraz?"
"Jestes wlasnie w miejscu gdzie nigdy nie byles, doznajesz czegos czego nigdy nie doznales, a to Ty zadajesz pytanie "co teraz" ? To ja Ci sie pytam : co teraz masz zamiar zrobic?"
"EEe... a no to gdzie jestem? .... W Sobie. Ale ciagle nie wiem co mam robic"
"Zatrzymaj deszcz i spal trawe"
No to zatrzymue deszcz. Albo raczej patrze w niebo i krzycze "DESZ STOJ!"
ale nic sie nie dzieje.
"Naprawde nie wiesz co masz robic..." usmiechnal sie MTJ. Przyjacielski, ale i ironiczny usmiech..
Czuje ze odplywam... Ze znowu wracam do siebie. Nie chce, ale wracam.
Albo raczej MTJ mnie odsyla, i macha reka "spal trawe!" i smiech, i milosc go ogarniaja. Ciemno.
"Ej! ty juz nie pal trawy co? hhehehe". Hihoty sasiadek z lawki naciaraja do uszu. Znowu wiry, znowu to paskudne uczucie dolowania, nie znosze tego.
I znowu zal, i smutek. I znowu niezrozumienie siebie samego.
ehhh ... a teraz go nie czuje, chyba zmienil nastawienie, czy tez rozdzielczosc, nie wiem... nie potrafie go odnalezc, i znowu jestem sam.
Za to milosc juz pochodzi ode mnie, a nie od niego.
Jednak ciagle nie jestem pewien jednej rzeczy : czy to tylko glupi sen, czy moze niesamowicie realistyczny LD, czy moze towar jaki sobie wpakowalem do pluc ma niesamowite efekty? Jezeli to sen lub LD, to naprawde jest mocny bo mam notatki. Moim pismem napisane, tylko ze tym, ktore mialem jako 14sto latek...