Obudziłam się spontanicznie przed 4-tą, spocona i ogólnie w niezbyt komfortowym nastroju. Kawa, papieros, trochę czytania w internecie o OOBE. Po godzinie wlazłam z powrotem do łóżka i zaczęłam liczyć od 100 do 1, co 5 podawałam sobie afirmację, że jestem czymś więcej niż fizycznym ciałem, a co 10, że proszę MTJ (z pewnymi wątpliwościami, czy ja wogóle mam MTJ po tamtej stronie, ale to inna historia) o pomoc w wyjściu z ciała, ale tylko jeśli to dla mnie bezpieczne i jestem na to gotowa. Tak, asekurantka jestem straszna, ale bałam się, w końcu nigdy z czymś takim nie miałam do czynienia. Doszłam od 100 do 1 raz, potem drugi i nic, chwilowo traciłam świadomość i miałam krótkie sny, z których niewiele pamiętałam, po czym liczyłam dalej, afirmując dodatkowo, że moje ciało zaśnie, ale ja będę cały czas świadoma. Przy trzecim odliczaniu, gdy już traciłam nadzieję i zaczęłam rozważać, czy nie lepiej zwyczajnie się zdrzemnąć i pozwolić swojemu umysłowi na utratę świadomości, zmieniłam lekko afirmację z "jeśli jestem gotowa" na "jestem gotowa" (co było zgodne ze stanem psychicznym) i ze sporą energią rzuciłam to wgłąb siebie. Wtedy niemal natychmiast zaczęło się dziać coś, z czym nigdy dotąd się nie zetknęłam. Poczułam siebie w sobie, swoje niecielesne ja owinięte w ciepłą materię, pulsującą, wibrującą, było to dziwne przeżycie, ale w miarę przyjemne. Pomyślałam, że to może jest ten stan, który opisują doświadczeni w OOBE podróżnicy, kiedy można wyjść z ciała fizycznego. No, ale co ja mam teraz robić? Aha, mam się odłączyć od swojego ciała. No dobra, więc do przodu. Napieram ze wszystkich sił, ale coś mnie trzyma, można to porównać do jakiejś gumowej, rozciągliwej substancji. Uczucie ściskania, szczelnego oplatania przez to coś, które się napręża mocniej z każdym moim ruchem, jest nieprzyjemne. W końcu, raczej szybko, opadam z sił, w dodatku mam obawy, że to, co robię, nie jest bezpieczne, więc rezygnuję. Wtedy czuję, jak z potężną energią uderzam w tył, jakby ktoś mnie rzucił o ścianę, od wstrząsu doznaję lekkiego szoku, z lękiem myślę, czy mój organizm nie zareaguje duszeniem się (mam okresowe trudności z oddychaniem bez wykrytych przyczyn medycznych). Trzeba trochę czasu, bym poczuła, że znów idealnie pasuję wymiarami do fizycznej powłoki i jest mi w niej wygodnie. Oddech mam średni, czuję opór powietrza, nie jest idealnie, ale nie jest też tragicznie. No dobra, jestem w punkcie wyjścia. Co dalej? Przypominam sobie, że trzeba prosić te istoty po drugiej stronie o pomoc w wyjściu, gdy samemu się nie udaje. Jak zwykle staram się być samowystarczalna, samodzielna, niezależna, ale rozumiem, że tu za dużo nie zdziałam. Robię tak, posyłam myśl - pragnienie - prośbę, ogólnie jestem tak przejęta, że ze zrobieniem tego "od serca" nie mam problemu. I natychmiast czuję, jak wypływam z ciała, łagodnie, bez żadnych wstrząsów, a przy tym jest mi tak wspaniale dobrze. Czuję delikatne ciągnięcie i opiekę (to ostatnie uczucie porusza mnie do łez). Gdy jestem zupełnie oddzielona, świadomość obecności przy mnie Czegoś lub Kogoś, kto mi pomógł, znika. W pomieszczeniu jest ciemno, nie za wiele widzę, tylko jaieś zarysy ścian i przedmiotów. Przypominam sobie, że w moim pokoju fizycznym jest ciemno, tzn. panuje półmrok, okna są zasłonięte. Która to może być godzina? Położyłam się o 5-tej, liczyłam, kilka razy przewracałam się z boku na bok... będzie gdzieś ok 6-tej. Gdy przestrzeń się lekko rozświetla, sceptyczna natura nakazuje mi zrobić test rzeczywistości, tzn. sprawdzić, czy nie jestem w świecie realnym, bo jakoś tak przyziemnie mi się wydaje w tym miejscu, może po prostu wstałam z łóżka ciałem fizycznym, a reszta mi się przyśniła. No więc przypominam sobie różne testy rzeczywistości, które wykonywałam na jawie od tygodnia po kilkanaście razy dziennie. Najczęściej próbowałam włożyć rękę w ścianę, zawsze stawiała opór, ale wtedy dobrze wiedziałam, że tak będzie, w końcu nie robiłam tego na jawie po to, by stwierdzić, czy śnię, tylko by wyrobić w sobie nawyk potrzebny do wywołania LD (na OOBE nie liczyłam). Jednak na początek decyduję się na inny, bardziej zabawny, w moim odczuciu, test rzeczywistości - próbuję unieść się w powietrze siłą woli. Nie wychodzi, co jest? Mówili, że można tam latać. Sfrustrowana podskakuję, by sprawdzić, czy odbicie się od ziemi coś pomoże. No nie bardzo, wprawdzie opadam wolniej jakbym była lżejsza niż w rzeczywistości, ale o locie lub chociaż lekkiej lewitacji nie ma mowy. Przypominam sobie, że chyba na początku nie dla wszystkich latanie jest dostępne, jest dostępne od początku tylko w snach świadomych, a to przecież nie sen. Decyduję się więc na inny test rzeczywistości - podchodzę do okna (za nim jest bardzo jasno, jak w środku bardzo słonecznego dnia, ale kolory są bardziej nasycone, jakby nie było atmosfery, która wszystko pokrywa mgłą) i wkładam rękę w szybę, przechodzi płynnie, potem całym ciałem wychodzę na zewnątrz, bez otwierania drzwi balkonowych. Hm, więc jednak jestem tam, to nie świat fizyczny. Na zewnątrz jest dwoje ludzi, którzy grabią trawnik przed blokiem. Ponieważ otoczenie jest trochę inne niż za moim oknem w realu, choć pewne ogólne cechy charakterystyczne się zgadzają, zdaję sobie sprawę z tego, że jestem w OSPUO. Z powodu lekkiej fobii społecznej, która i tam mnie nie opuściła, na widok ludzi postanawiam cofnąć się do swojego mieszkania. Lepiej trzymać się swojego ciała fizycznego, jakby co zawsze można czmychnąć do środka
Jaki tchórz ze mnie! Jednak trochę się pogubiłam, może przeniknęłam przez inną ścianę niż moje mieszkanie, a może to w ogóle nie był mój blok taki jak w rzeczywistości, tylko zniekształcony przez mój umysł. Tak by wyglądało, ponieważ otwierając któreś drzwi znalazłam się na korytarzu szpitala. Pełno było tam ludzi, którzy chodzili, siedzieli, rozmawiali, jedli. No to ładnie, uciekłam od dwóch osób przed moim oknem, to teraz trafiłam w sam środek tłumu. Nie ma co - terapia wstrząsowa. Zauważyłam, że wyglądam tak jak w realu, tzn. mam wszystko, co trzeba, nogi, ręce, ubranie, ale nie stawiam kroków w sensie fizycznym, by się przemieszczać. Może nawet wygląda to trochę śmiesznie, po przebieram niezgrabnie kończynami, ale posuwam się do przodu jakby bez ich udziału. Brakuje synchronizacji. Wracam myślami do otoczenia. Szpital, po cholerę mnie tu przyciągnęło, po co tu wlazłam? Pochodziłam po korytarzach, poprzyglądałam się ludziom, ich wygląd był tak szczegółowy i róznorodny, jakby wszystko się działo realnie. Mój lęk stopniowo malał, gdy zorientowałam się, że ludzie ci są projekcjami mojego umysłu, że mogę bezpiecznie np. popatrzeć im w oczy, przyjrzeć się ich minom, otrzeć się o kogoś, niektórym nawet powłaziłam prawie na kolana, konkretnie w bufecie przyszpitalnym (o ja niegrzeczna), ale w sumie było to spowodowane moją nieporadnością, nogi mi się poplątały, a był zbyt duży tłok, by się subtelnie przecisnąć. W pewnym momencie poczułam się niepewnie. Pomyślałam o moim ciele fizycznym. A jak do niego nie trafię? Nie mam pojęcia gdzie ono jest. Zdecydowałam, że skieruję się w tę stronę, z której tu przybyłam, odnajdę tamte drzwi i w nie wejdę, a tam będzie łatwiej odnaleźć moje ciało. Jednak w tym momencie poczułam ściąganie, bezwolny lot, zmysły mi się stępiły, nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Za chwilę zrozumiałam - zaczęłam z żalem zauważać, że jestem umieszczana w swoim ciele fizycznym. Wprawdzie chciałam tego, bo czułam lekką obawę, że do niego nie trafię, ale z drugiej strony miałam nadzieję jeszcze coś zobaczyć, pobyć w tamtym świecie. Gdy całkowicie dopasowałam się do swojego fizycznego ciała, natychmiast odzyskałam w nim czucie i otworzyłam oczy.
Usiadłam na łózku, płakałam i śmiałam się ze szczęścia, szoku i zdezorientowania. Udało mi się. Raczej nie wierzyłam w OOBE (choć prawie wierzyłam w LD), a mimo to mi się udało. Myślałam, że pierwsze wyjście będę miała w najlepszym wypadku po kilku miesiącach ćwiczeń albo - bardziej prawdopodobne - nigdy. A tu taka niespodzianka - przy pierwszej próbie. Interesuję się tym tematem dopiero od ok. tygodnia, poza czytaniem, uczyłam się intensywnie relaksacji, wchodzenia w trans, medytacji, prpgramowania umysłu nagraniami A. Bytofa, ale rezultatów spodziewałam się po bardzo długim okresie, ze względu na swój silny sceptycyzm zmieszany z fascynacją. W OOBE trudno mi było uwierzyć, ale bałam się tego zjawiska potwornie. I dopiero po przeczytaniu książki Darka Sugiera wyluzowałam na maxa i myślałam o tym jako o czymś bardzo przyjemnym i rozwojowym. Dzięki serdeczne za tę książkę.
Może to nadinterpretacja, ale teraz, gdy o tym myślę, sądzę, że TAM cały czas "Ktoś" mnie troskliwie obserwował, a konkretnie moje reakcje emocjonalne. Gdy wycofałam się widząc dwie osoby, zamiast bawić się nowym światem i go eksplorować, ten ktoś stwierdził: "o, dziewczyno, ty masz problem, zaraz się z nim rozprawimy" i wprowadził mnie w tłum ludzi, gdzie musiałam zmierzyć się z tym problemem. Efekt jest taki, że moja fobia społeczna w realu jakby zniknęła, nie wiem, czy na zawsze, czy tylko na jeden dzień, ale w sumie i tak jestem pod wrażeniem. I oddychałam wczoraj wyjątkowo dobrze.
Strasznie tęsknię za tamtym wymiarem. Doświadczyłam OOBE wczoraj, a dziś nad ranem 2 godziny stosowałam tę samą procedurę i nie wyszłam. Odczuwałam tylko okresowe napływy gorąca w okolice serca i całego tułowia, jakby jakąś silną energię, wiedziałam, że muszę za tym pójść, ale im bardziej się starałam to wzmocnić, tym szybciej znikało zupełnie. Boję się, że to niespodziewane wyjście przy pierwszej próbie to było w stylu: "trafiło się ślepej kurze ziarno" i już nigdy tego nie doświadczę. Nie rozumiem, dlaczego wyszłam bez problemu, gdy nie wierzyłam, że się uda, a teraz, gdy już wiem, że potrafię, nie mogę.