Witajcie wszyscy Obenauci! Mam na imię Oskar, jestem ze Śląska. Pragnę was wszystkich gorąco przywitać. Chciałbym się z wami podzielić moim ostatnim wydarzeniem, które zmieniło moje życie ...
...
Zabrze 09.04.08r
Ranek... Zaczne od tego ze mam 22 lata i z tematem OBE mam doczynienia od dwoch lat. Z "praktyka" gorzej, gdyz nie mialem pewnosci co do wyjscia poza cialo.
Po 1... Rozne zdarzenia z dziecinstwa, takie jak: glosy, paraliz, mrowienia, zwidy, strach, lęk - blokowały mnie. Ten co jest w temacie wie, ze nie powinienem sie wtedy obawiac
. Zreszta teraz juz wiem, moje obawy byly bezpodstawne. W kazdym badz razie, myslalem ze jestem naznaczony, opetany, tudziez Jezus do mnie mowil itp. itd. Bylem przerazony i w pewnym momencie, kolo 4 lat temu myslalem zeby zostac ksiedzem... Nic dodac, nic ujac...
Po 2... Trzy lata temu, wyjechalem do Grecji w sprawie zarobkow. Podsumowuje ten wyjazd tak - brak mozliwosci prawidlowego odzywiania (brak pieniedzy), harówa od rana do wieczora, dwie paczki cygaretów dziennie, temperatura - sami sie domyslacie
Oprocz tego woda "Only kranówa", stres itp. itd... Bylem w Grecji 5 tygodni. Efekt - Drugi dzien, po powrocie do polski - serce staje, nie potrafi prawidlowo bic, szpital - intensywna, smierc zaglada do umyslu... Na szczescie serce sie zregenerowało (po 3 latach). Do teraz mam lekkie kołatania. Dlatego przez ten cały czas nie wychodziłem z ciała, bo miałem obawy. No wiecie - demony, paraliz, serce...
Powiem tyle, że od jakiegoś tygodnia (może dwóch) przełamałem się dzięki książce autorstwa DARKA SUGIERA: "Miłość i Wolność poza ciałem". Jeśli ktokolwiek ma podobne przeżycia jak ja i przeczytał ta książkę, to poczuł to samo co ja - czyli ulgę, radość, gdyż nie jest sam w "tym" co ma. Są ludzie co faze mają i praktykują ją na co dzień. Hmm... Więc czego sie tu bac, tym bardziej po przeczytani tej ksiazki... Od jej przeczytania "jak na razie"
probowalem tylko trzy razy, z czego pierwszy: wyszedlem po wykrecany, przeszedlem 3 metry w pokoju i sie "ocknąłem"... Drugi: wyskoczylem z ciala jak proca - do pokoju mojego wujka, i po paru sekundach zaczalem snic... No i trzeci:
Zaplanowalem z moim bratem (Fearrorq) wspolne proby wyjscia poza cialo. Wlasnie wczoraj, po zasnieciu - kolo 23, obudzilismy sie razem o 3 w nocy. Wiadomo, system 4+1. Zaczne od tego, ze po upływie dobudzania, koncentrowalem sie (w pozycji na plecach ze splecionymi dłońmi na klacie) chyba z godzine i nic. Miałem już mały pisk w uszach. Nie czulem ciala. Czasem jakies mrowienie... Wiedzialem jednak ze po jednej godzinie koncentracji cos konkretnego powinno wychodzic z moich staran! Nastawilem sie na wyjscie! Nie na mrowienie! Wiec, tak jak przy wczesniejszych dwoch probach, polozylem sie na bok, zeby zaczac zapadac w sen... Ale tak by go kontrolowac... Lezac na prawym boku, staralem sie pozwolic memu umyslowi na dowolne przepuszczanie mysli (nie strasznych). Co za tym idzie: o czym myslalem to widzialem. W pewnym momencie zaczalem zasypiac. Widzialem jakby pustynie i na jej srodku grote. Obok mnie, ktos jeszcze byl. Jakas inna osoba. Nie zwracalem na nia uwage gdyz z groty majacej 10m wys. wyszedl 3m pajak z kokonem na plecach. Z kokonu wystawala glowa mojego brata. W tym momencie przylecial bohater bajki DB (Dragon ball). Byl to Vegeta. Rozbrzmiala mi w glowie rymowanka. Brzmiala ona mniej wiecej tak: "Vegeta sie zbudzi, ze sie nie nudzi(...)". Jakos tak to bylo. Po prostu tempa rymowanka. W tym momencie, to co uslyszalem - zamienilo sie w hymn, orkiestre ktora rozbrzmiewala tak, jakby zapowiadala nadejscie "Vegety". Zrozumialem, ze sie zaczyna. Rozpoczyna sie wyjscie z ciała. W tej sekundzie uslyszalem pisk w uszach, przed oczami mialem blyskawice, wyladowania elektryczne ktorym towarzyszyly trzaski... No i sie chyba za bardzo podjaralem, bo po kilku sekundach sie ocknalem w "realu"
. W kazdym badz razie, mowie sobie ze sie nie poddam: "OBE MANIACY... DO BOJU!". Tu musze dodac, ze nucilem sobie w glowie jakies melodie - by sie nie lekac. Nagle jakby ktos wylaczyl glosniki z pradu. Jak staralem sie nucic, nic nie slyszalem
. Dopiero pozniej mi sie to udawalo
. Obracam sie na drugi bok i po pewnej chwili sie zaczyna! Pisk, mrowienie, paraliż blyski, maly bezdech. Staralem sie na wszystkie strony rwac, by wyjsc. Jakos sie nie udawalo
. W pewnym momencie przypomnialem sobie ze sa jeszcze nasi Przyjaciele Niefizyczni. Od czasow dzecinstwa wiele sie zmienilo w mojej glowie na ich temat. Wiec zaczalem wolac i prosic by przyszli z pomoca. Po chwili czuje jak za moimi plecami ktos jest i zaczyna sie do mnie przytulac. Oblecial mnie cykor. Ale doslownie po paru sekundach juz wiedzialem ze nic mi nie grozi. Dodam tyle ze ta postac przytulala sie do mnie, glaskala i miziala mi plecy. Tak jakby chciala, bym sie nie lekal. Przyznam szczerze, ze doswiadczajac tych zdarzen, lezalem na boku z pol otwartymi oczyma - tzn. czuje ze snie, ale widze co sie dzieje w pokoju. Az glupio sie przyznawac, ale pomyslalem przez chwile ze on sie chce ze mna... dupczyć
Zaczely mi przed oczami przelatywac obrazy... nie naturalnie GIGANTYCZNYCH (tak z 0.6m) meskich genitaliów. Przelatywały jak w wygaszaczu Windowsa (no k.u.r.w.a. koszmar). I wtedy sie ocknalem. Pomyslalem sobie "k.u.r.w.a. o czym ja mysle?!". Na dobra sprawe, przeciez nie w takim celu on tu przybyl. Zaczalem go prosic aby wyciagnal mnie. Aby pomogl mi opuscic to cialo. Przypomnialem sobie jak Darek Sugier opowiadal o mowie nie werbalnej. O tym aby byc pochwyconym przez "wiatr" nalezy rozlozyc rece i odchylic glowe. Pokazujac tym samym ze sie nie lekam niczego i ze powierzam siebie calego tej istocie. MTJ'owi, przyjacielowi. Zaczalem sobie wyobrazac w glowie ze rozkladam tak rece, glowe i non stop sobie mowie po cichu: "prosze wyciagnij mnie, prosze prowadz mnie"... I nagle jak odchylam rece i glowe, poczulem jak ktos mnie lapie w pozycji lezacej ktora nazwalem "slubna". Trzyma mnie od spodu, tak jak zemdlala osobe, ktora zwisa mu z rak. Lewa reka trzymal me uda - ponizej posladkow. Prawa reka z kolei trzymal pod plecami - ciut ponizej lini barkow, tak ze rece i głowa swobodnie zwisaly. Poczulem jak zaczynam sie unosic, a scislej jak on mnie unosi. Wiedzialem juz wtedy ze to jest duzy gościu. Teraz jak o tym mysle i to pisze, to pojawia mi sie usmiech...
. Wracajac do tematu - zaczalem unosic sie coraz szybciej i szybciej. Nie potrafie sie ruszac, mam tylko otwarte powieki i penetruje mymi oczami co sie dzieje wokoło. Postaram się to opisać tak: przelatywałem pierw przez ziemie, pozniej przez blok (wieżowiec 10 pietrowy) w ktorym mieszkał moj wujek. Przelatujac przez niego widzialem jakby z dwoch perspektyw. Tej trzymanej na rekach i siedzacej na drzewie przed blokiem. Nastepnie po przeleceniu przez blok, ukazalo mi sie niebo - jakby po zachodzie, lub przed wschodem (lekki półmrok). Czym wyżej, tym bardziej widziałem gwiazdy - w pewnym momencie, byłem juz w kosmosie. Dalej czułem, że to on mnie unosi. Po chwili, nie widziałem już gwiazd, tylko czerń. Po parunastu sekundach jestem z powrotem w bloku. Tak, jakbym przelatywał w kółko pionowo przez ziemie, blok, niebo, kosmos. Zapętlało sie to 4-6 razy. Za ostatnim razem poczulem wewnetrzny sygnal, ze to koniec przewijania. W tym momencie zatrzymalem sie w bloku - MTJ mnie opuscil. Stanalem na wlasne nogi. Staralem sie dostroic przez dotyk podlogi, dywanu, mebli. Wszystko bylo bardzo realistyczne. Dodam, ze mieszkanie "przystanku" bylo mojego kuzyna, ktory mieszka w niemczech. Uswiadomilem sobie, ze to cale uczucie skądś znam (w skrocie: ze bylem, widzialem, doznalem tego). Po przebudzeniu, bylem zadowolony z tego ze mi pomogl. Bylem szczesliwy, przypominajac sobie wszystko to co widzialem... a zarazem smutny, bo juz TO DOSWIADCZYLEM.
Morał jest taki: szczescie, a zarazem niedosyt - chcialem wiecej, a zarazem juz to otrzymalem. Musze siegac wyzej, taki obralem sobie cel. Jeszcze raz pozdrawiam i prosze o wyrozumialosc przy czytaniu tego "Pana Tadeusza"
Pozdrowienia dl Darka Sugiera - dzieki Tobie otworzylem oczy