Pn wrz 05, 2011 9:11 am przez Herbinka
"Medytacja to stan nie-umysłu. Medytacja to stan czystej świadomości bez żadnej zawartości. Zazwyczaj świadomość jest zapełniona śmieciami, przypomina lustro okryte kurzem. Umysł to ciągły ruch – poruszają sie myśli, poruszają się pragnienia, poruszają sie wspomnienia, poruszają sie ambicje – nieprzerwany ruch! Dzień po dniu. Umysł funkcjonuje nawet gdy śpisz – śni. Wciąż myśli, wciąż jest w zmartwieniach i niepokojach.
To nie jest stan medytacji. Medytacją jest coś dokładnie odwrotnego. Gdy nie ma ruchu i myślenie ustało, nie porusza sie żadna myśl, nie wzbudza sie żadne pragnienie, gdy jesteś całkowicie wyciszony – to wyciszenie jest medytacją, i w tym wyciszeniu poznaje sie prawdę, nigdy inaczej. Medytacja to stan nie-umysłu" ( z ksiazki Osho).
Nie rozumiem dlaczego Miszsz modlitwe i unizenie nazywasz medytacja, przeciez przez lata nazywano to, o czym piszesz modlitwa ( jak wiadomo jest dziekczynienia, przeblagania, wielbienia, prosby- dzis ma byc to w worku z napisem "medytacja"?)
Kilkanascie lat temu na wlasne uszy slyszalam od ksiedza i od wielu znajomych, ktorym ksieza mowili to samo- ze medytacja jest czyms bardzo niebezpiecznym , bo podczas medytacji diabel ma latwosc wejscia w czlowieka ( tak, tak, ks. Natanek mial wielu poprzednikow).
Pare lat temu jadac autokarem nawiazalam rozmowe z siedzaca obok mnie dziewczyna,okazalo sie , ze wraca wlasnie z kilkudniowej medytacji (!) organizowanej przez ksiezy, zapytalam ja jak sie ta medytacja odbywala. Otoz byla to bardzo interesujaca forma "medytacji" : ludzie mieli sobie wyobrazac Chrystusa na krzyzu i myslec o swoich grzechach, kazdy grzech mieli sobie wyobrazic jako uderzenie nozem w serce wiszacego na krzyzu Chrystusa.Nie skomentowalam tego wtedy bo mialam przed soba osobe tak dalece zmanipulowana przez poczucie winy , ze jakiekolwiek slowa bylyby bez sensu.
Chcesz Miszsz abym rozwinela mysl o cofaniu sie w rozwoju, wiec: kiedys ludzie uwazali, ze Bog jest groznym osobnikiem, ktory karze za zle uczynki, trzeba mu skladac ofiary i korzyc sie przed nim , prosic o litosc i wybaczenie.
Po uplywie kilku setek lat ludzie zaczeli uwazac, ze maja w sobie czastke boskosci, takie jakby swiatelko, ktore czyni ich Bogu bliskim, gdyz na jego obraz i podobienstwo zostali stworzeni.
W dzisiejszych czasach coraz wiecej osob doswiadcza chwil ( a Ci, co oswieceni w tym stanie pozostaja) , kiedy czuja, ze Sa z Bogiem Jednym.
Czy rozumiesz o co chodzilo mi kiedy pisalam o cofaniu sie w rozwoju?
Widze Zbyszku, ze nadal jestes w fazie dobrego wujaszka w dyskusjach, bo chyba nie mowisz na serio, ze stojac w pozycji kogos, kto sie korzy , mozesz sie na tego kogos otworzyc?
Dwa razy w zyciu udalo mi sie znalezc w swietle, raz w "poza" raz w ld, podczas tego doswiadczenia w LD przestala istniec moja forma a sama stalam sie swiatlem, w ktorym bylam, nie bylo w tym ani poczucia pychy ani pokory, byla jednosc i calkowita oczywistosc tegoz.To bylo najpiekniejsze doswiadczenie , ktore trudno przelozyc na slowa.
Wiele razy probowalam tam znow "doleciec", za kazdym razem cos przeszkadzalo, to , co najczesciej bylo przyczyna niepowodzenia to bylo wlasnie.... poczucie winy!
Kazdy czlowiek w swoim zyciu ma fazy gdy cos w zyciu zrobi, co wydaje mu sie niewlasciwe, czuje sie wtedy winny. Poczucie winy spelnia wtedy bardzo pozyteczna role: zmusza osobe do przyjrzenia sie temu, co zrobila i znalezienia mozliwosci naprawienia tegoz, gdyz najwazniejsze jest bycie z samym soba w czystym kontakcie, taki kontakt jest mozliwy tylko i wylacznie wtedy gdy czlowiek nie ma poczucia winy, nie mam tu na mysli spychania poczucia winy do podswiadomosci ale czyszczenie relacji ze swiatem i soba samym.
Kosciol niestety nie tylko stosuje poczucie winy do trzymania ludzi w ryzach , dajac im recepte na to poczucie winy wmawiajac , ze musza sie korzyc, uznac swoja malosc i miernote ( nie mowia ksieza o tym jak naprawic zlo, tylko kaza mowic zdrowaski - jak wiadomo super skuteczny sposob na naprawienie zla) ale tez wmawia ludziom wrodzony grzech- grzech pierworodny. Wyglada to wiec tak: czlowiek ma wine za grzech pierworodny, w ciagu zycia musi sie czuc winny za to, ze nie jest doskonaly a chocby nie wiadomo jak sie staral na koniec i tak jest winny , bo przeciez ma grzech pierworodny.
Nie uznaje pojecia grzechu jako takiego, uwazam, ze kazdy z nas popelnia bledy, a kazdy blad jest czyms, z czego czlowiek sie uczy, czasem taka nauka boli, dzieki temu stajemy sie dojrzalsi, uczymy sie widziec skutki swoich dzialan , jestesmy w stanie rozumiec, ze sprawiajac bol innym ludziom sami jestesmy na bol narazeni.
Jest tylko jedna sytuacja, co do ktorej uzylabym pojecia "grzech"- to oddzielenie, oddzielenie od siebie samego, od Boga , a to oddzielenie nastepuje wlasnie przez poczucie winy. Dlatego sadze, ze mitologiczny Adam i Ewa nie tym zgrzeszyli, ze zerwali jablko, ale ze poczuli se winni- poczuli strach przed Bogiem, w ten sposob niejako oddzielili sie od niego.
Sadze jednak, ze takie oddzielenie jest czasowe, przyjdzie czas, ze kazdy poczuje "JAM JEST" a nawolywania do trzymania dystansu do Boga , stawiania sie w pozycji marnego prochu spotykac sie beda tylko z usmiechem, a ci , ktorzy chca pozostac na kleczkach i pochlipywac nad swoja niedoskonaloscia moga przeciez zawsze stosowac "medytacje " , w ktorej sa prochem marnym. Poki co istnieja tez takie rodzaje kornosci jak samobiczowanie czy krzyzowanie, co uwazam za pelniejsza forme "pokory" gdyz odbywa sie na wszystkich poziomach- nie wylaczajac ciala, pewnie tez duzo skuteczniejsze niz proponowana tu forma "medytacji".
Pozdrawiam wszystkich medytujacych i "medytujacych"