Re: 2012- wyprawy mentalne
Conchita
Mnie buddyści rozwalili w temacie WJ Wszystko iluzja, nasza dusza, WJ to iluzja (co znaczy czytająvc po ludzku, że istnieje w sensie dualnym, czyli naszym rozumieniu, nasz umysł to trzyma), ale wg. ostatecznoego zrozumienia nie istnieje to wszystko – jest Dharmakaja – Prawda, poziom pełni który sobie kreuje.
Przez trzymanie się tej koncepcji duszy/ WJ chyba spieprzyłam kluczowe doświadczenie mojego życia… *
*
Roxane
qcze Conhi, napisz w tej kwestii coś więcej/jaśniej please…
bo w tym się ostatnio gubię – mam dwie bliskie przyjaciółki, obie buddystki od lat i jedna non stop o WJ mówi, a druga protestuje na dźwięk słowa “Stwórca”…
Dlaczego piszesz, że “spieprzyłaś”?
Ostatnio dochodzę do wniosku, że wszystkie te nazwy, funkcje itp. to tylko faktycznie wytwory naszego umysłu – musimy ponazywać, zrozumieć, opisać i nadać definicje, żeby się “zbliżyć”, a rozum chyba jednak niewiele z tym ma wspólnego. Ale w buddyźmie jestem cieniutka, nie wiem jak to sie z nim je wszystko
*
Conchita
Iluzja w sensie buddyjskim jest bardzo specyficzna: wszyscy zgadzamy się, że coś jest np. ten świat, ale w punktu widzenia ostatecznego poznania to iluzja hahahaha! I tak należy czytać, że WJ to iluzja – w zasadzie jest, jak cała sambogakaja, ale to iluzja. Mi to najłatwiej zrozumieć gdy myślę o systemach przekonań, całych światach niefizycznych: w zasadzie są, żyje tam mnóstwo istot, które je postrzega wspólnie, doświadcza w nich, są dla nich rzeczywistością. Ale wystarczy coś w umyśle zmienić, zrobić miejsce na nowe, by zmienić te obszary, albo w ogóle je opuścić:). Czyli są, ale to emanacje umysłu/ducha, który w ten sposób postrzega siebie i uporządkował sobie istnienie na niższych planach.
Wybaczcie, jeśli mieszam, ale buddystką jestem dopiero od stycznia i jeszcze mało oczytaną i nienaumianą….
A zmarnowałam swoje doświadczenie, no dobra opiszę, miałam nie pisać, żeby sobie w ego nie ładować, bo tu nie ma żadnej mojej zasługi, raczej przeciwnie: przywiązanie do ego itp.
Spałam sobie w najlepsze śniąc intencję pomocy innym. Jakoś musiał to podłapać jakiś “bodhisattwa”, bo ktoś pomógł wstać mi z ciała. Wstałam z trudem i nic nie widzę, stoję w ciemności. Wtedy ktoś dotknął moich oczu i bez ich otwierania zaczęłam widzieć otoczenie. Wszystko było jakieś rozedrgane i gęste jak w wodzie, przy mnie ktoś stał, ale patrzyłam na tego z drugiej strony: dziwny facet o niebieskiej skórze, jakby jakiś pusty od środka, stał bez żadnych atrybutów (to dla tych, którym skojarzył się z Buddą Medycyny, na którego inicjację się specjalnie potem wybrałam). Szczerze mówiąc, nie miałam czasu się mu przyjrzeć, bo zaczął mówić, że nie istnieję jako oddzielne “ja”, oddzielna świadomość. Mówienie to nic, jego świadomość jakoś oddziaływała na moją, moja zaczęła się częściowo dostrajać. Po prostu nagle z całą oczywistością stwierdziłam, że jestem jak bańka powietrza w oceanie, który jest świadomością i wystarczy małe “pyk” żebym zlała się ze wszystkim w całość (co facet jeszcze głosem powtarzał, że nie istnieję). Poczułam, jak kruche jest to moje ja i poczucie oddzielenia. I być może zrobiła bym to “pyk” żeby poznać ten ocean, ale qrka musiało mi się przypomnieć. Nagle krzyknęłam: no, ale moment, a gdzie tu jest WJ? Dusza?????? (moje kochane WJ!!!) I wyprułam z miejsca (właściwie porwało mnie) w błyskawicznym pędzie. Znalazłam się na ziemi jako olbrzym wśród małych ludzi, który widzi daleko, ma bardzo szerokie horyzonty, wiedzę, ale…. oczy utkwione w ziemi i poczucie ograniczenia, wewnętrzną potrzebę wyzwolenia się z ograniczonego istnienia, które powoduje cierpienie. Ech….
Zaraz potem byłam z powrotem w cielsku totalnie zszokowana z pełnym kryzysem, załamaniem się systemu przekonań (jak to: nie istnieję? nie ma mnie? jestem iluzją?????).
A teraz już nic nie wiem i nawet nie udaję, że jest inaczej
*
Zbyszek
Borujemy z Wolfgangiem ten temat od paru lat. Ma on supr nauczyciela pana UP.
http://www.holofeeling.com/
Najpierw opowiadał Woilfi, ze wszystko to iluzja, potem ze on jest mną, o teorii luster i ze mój NP-k to ja sam, wyższa jaźń tez ja, a t Bóg to ja. Na końcu nawet , ze Boga nie ma a ja jestem uwikłany w system przekonań i wszyscy znajdujemy się w jednym punkcie.
Całkowicie uwolnił się od wyobrażeń, ze jest tylko to, co cale życie postrzegał, świat fizyczny Teraz wyćwiczył się w znaczeniach słowa i myśli za dziesięciu, rozbijając rdzeń wyrazów w strzępy. Coraz lepiej rozumie, co mówi i coraz sprawniej wnioskuje.
Gdy tak mnie męczył tą iluzją, to spytałem się go przewrotnie. Czym się przejmujesz?
Przecież mówiłeś mi o tym już rok temu. Czemu dalej przynudzasz ta iluzją. W twojej fascynacji skrywa się ciągle obawa. Nie wiesz jak do tego doszło i nie udało ci się świadome doznać stanu w którym to jest oczywiste.
Ględzimy od lat, o rożnych stanach swiadomosci, dymensjach w których istniejemy. Szukamy drogi, by je wszystkie przeżyć i poznać. Nie zmienia to wlasciwie niczego, gdyż za każdym razem i tak lądujemy znowu w ciele fizycznym, wspominając jak było gdzie indziej.
Gdy mowie mu, ze ciągle mi ktoś gdera w głowie i nie wiem za bardzo kto to jest, to on zniecierpliwiony odpowiada, ze to ja sam robię. Bo ON to ja.
Znam już siebie na wiele sposobów, w których się zmieniam. Raz głupieję a raz pęcznieję w rozumie. Już mnie to jakoś nie dziwi. Zastanawia mnie za to, jak ja to robię i w czym to robię.
Jest moment który daje w kość. Gdy przefazuje mnie w ciało przyczynowe. Tracę ego, tracąc pamięć o sobie. Ciągle jednak jestem sobą choć już trochę innymi. Ciało niefizyczne mnie przygłuszają. Rowniez mentalne to robi. To co ignoruje w świecie fizycznym staje się tam jedynym. Wola, ruch mojej uwagi, mało znaczące w fizyku, są jedynym co mi pozostaje. Czy się tym wtedy martwię?
Nie skądże, ani trochę, gdyż duchowe mnie oszałamia, jest fajniejsze. Gdy darłem jeszcze wyżej to zamierałem w bezruchu. Cos się działo, traciłem ruch w sobie i stawałem się jedynie świadomą siebie jaźnią. Masakra, pomyślicie. Zbychu się zarżnął i go nie ma☺.
Wtedy coś się mi przytrafia, co jest moja indywidualna śmiercią. Nie jestem już sam. Jesteśmy więcej. Podglądam jeszcze większą wole, mogąc jej współtowarzyszyć. Gdzie dotarłem, tego nie wiem za bardzo. Z tych podróży zabrałem ze sobą tego kogoś do fizyka. To jest ta właśnie osoba, która mi ciągle nadaje w głowie. Udostępniam tej cześć mnie, poprzez mnie przyzwalając na ingerencje w świcie fizycznym. Nie rozumie często co i dlaczego to robi. Czasami mi coś skapnie z okolicznosci, gdy za bardzo jęczę,
Jeśli sytuacja jest ciężka, to udostępniam właśnie tej mojej gderającej części, moje ciała niefizyczne. Obserwuje wtedy, jak w teatrze, ich groteskowe ruchy, sterowane z zewnatrz mnie.
Łatwiej mi się teraz żyje, gdyż moje interesy są wlasciwie nie takie już moje.. Z kostuchy się śmieję, iluzją się nie przejmuje, zastanawiając ciągle jak Ja , to znaczy On to wszystko robię.
Pozostaje mi wlasciwie jedynie usprawnienie tego co jest, no tą, tą iluzja☺
W czasie odzyskiwań , rozmawiamy z napotkanymi osobami właśnie o tej iluzji, o zmiennych stanach swiadomosci.
Jeśli sytuacja jest ciężka i przekracza moje doświadczenie, to udostępniam moje ciała niefizyczne przewodnikowi, lub właśnie tej mojej gderającej części mnie samego. Obserwuje wtedy, jak w teatrze celowe ruchy moich ciał, uważając bym własną myślą nie zmienił za bardzo scenariusza.
Podobnie mam w ustawieniach hellingerowskich. Tutaj akcja toczy się bardzo dynamicznie. Pojawiają się w moim pobliżu rożne osoby, przywołane próbą rozwiązania konfliktu. Tutaj muszę uważać. Gdy wpuszczę w siebie kogoś, udostępniając mu ciała subtelne, to najczęściej wykorzysta to do rozwiązania własnych problemów, zajmując sobą uwagę ustawiających. Jedynym rozsądnym wyjściem jet wtedy zamrożenie dla publiczności mojej woli i podporządkowanie się swojej wyższej części.