Napa
rzanka ze strażnikami -opis dzisiejszego wyjścia:
Wyjście było długie z kilkoma cofkami i powrotami. Na wstępie poleciałem kontrolnie w niebo ale lecąc szybko straciłem pęd, poczucie prędkości i wylądowałem w ciele. Wstałem normalnie z łóżka i stwierdziłem że jak lot nie wypalił próbuję przywołać NP. Najpierw wyciągam rękę przed siebie i wołam w przestrzeń. Na ścianie przede mną zaczęły się wyłaniać jakieś dziwne zakręcone wzorki. W sumie poza tym efektem zero reakcji. Standard …..
. Stwierdziłem że lecę tam gdzie jest NP. Skupiłem się i wyraziłem chęć lotu do NP. Świat się zamglił i znalazłem się w innym miejscu. Był to rodzaj jakiejś olbrzymiej szkoły. Pamiętam że tam już kiedyś byłem w jakimś OBE. W sumie niepotrzebnie wkręciłem się w to szukanie NP bo zacząłem chodzić po piętrach i pytać. Zmarnowałem na to ponad pół wyjścia z miernym efektem zresztą. Szkoda to opisywać nawet. Znacznie ciekawsze jest to co się stało potem. Trafiwszy wreszcie na niby NP. dotarło nagle w przebłysku do mnie ze to po prostu nie ma sensu. Nie to jest celem. Wyszedłem na jakiś balkon złożyłem ręce jak do modlitwy i pogrążyłem się w sobie. Powstał znany efekt grawitacyjny czyli bezwładnego lotu. Zacząłem niczym balonik unosić się w górę targany jakimiś delikatnymi powiewami wiatru. Przez ciało przebiegały przyjemne strumienie energii a ja czułem ze ten świat to czysta iluzja. Poczułem łączność jakby ze wszystkim. Uczucie było niesamowite. Pogrążony w tej „nirwanie” wzleciałem bardzo wysoko ponad chmury. Świat w dole widziałem po odległy horyzont. Małe domki, zabudowania, ulice wszystko to wyraźne w pięknych promieniach słońca. Czułem niesamowite oderwanie od wszystkiego co mnie otacza a jednocześnie bycie tego częścią. Czułem że ten świat przenika przeze mnie albo ja przenikam przez niego. Nagle powiał jakiś wiatr. Zaczęło mnie ściągać na dół w kierunku ziemi. Wiatr przypierał na sile ale nie przejmowałem się tym bo wiedziałem że jestem tak oddzielony od tego świata że przeniknę przez materię, czy to będzie ziemia czy jakiś budynek w który mógłbym uderzyć. Koziołkuje tak w powietrzu targany wiatrem i pogrążony w mistycznym uniesieniu gdy nagle poczułem czyjąś obecność i w chwile potem trzy postacie dokonując jakiegoś gigantycznego skoku w moim kierunku zawisło na mnie ściągając mnie brutalnie na ziemię. Atak nastąpił jednocześnie z trzech kierunków. Jeden zawisł na moich plecach a dwóch pozostałych po bokach chwytając mnie za ręce. Po chwili leżałem na ziemi a goście niczym wygłodniałe bestie zaczęli mnie gryźć i okładać na przemian. Uczucie piękna i nirwany gwałtownie prysło, zaczęła narastać we mnie złość i poczucie totalnego niezrozumienia zaistniałej sytuacji. Pozbierałem się jakoś i skupiłem oceniając sytuację. Jeden wisi mi na plecach wbity weń zębami i próbujący dusić, dwóch pozostałych stoi naprzeciwko gotowi to ataku. Wyciągam przed siebie rękę i skupiam na mocy by ich odrzucić w siną dal. Nic się jednak nie dzieje i atak następuje znów błyskawicznie. Drapią i kąsają jednocześnie waląc na oślep. Wpadłem w furię. Otwarłem paszczę chcąc pożreć pierwszego gościa. Ale jego łeb utknął mi w paszczy z towarzyszącym temu uczuciem niechęci i obrzydzenia. Nie mogłem pożreć gościa bo był obrzydliwe wprost niesmaczny. Klapnąłem zębami i zmiażdżyłem mu głowę. Krew i kawałki mózgu
rozbryznęły się na boki. Drugi wpadł mi w ręce. Był olbrzymiej postury. Chwyciłem z całych sił i okręciłem niemalże jego głowę wokół karku. Padł bezwładnie przede mną. Trzeciego chyba rozerwałem na strzępy zdzierając z pleców i kłapiąc zębami. Kiedy wszystko się skończyło czas jakby ruszył i świat wokół znów zaczął żyć. Siadłem pomiędzy tymi ciałami
zbroczony w ich posoce i zrezygnowany nie wiedziałem co z tym wszystkim zrobić i co mam o tym myśleć. Po chwili wyraziłem chęć powrotu i wróciłem do ciała. Kilka minut później zadzwonił budzik.