Hehehe, dawne to były czasy jak przypalało się 100 % czystej konopii indyjskiej ...
Na początku lat 90 ubiegłego stulecia
(fajnie brzmi) masa ludzi hodowała w doniczkach, w ogródkach - pomiędzy chwastami całkiem niezłe krzewy. Zero chemii . Suszyło się w piekarniku , albo na słoneczku na parapecie i jazda ... Można było wypalić po kilka fifek i super jazda była , żadnego doła . Nijak się to miało do oobe-odczuć .Fakt,że w tym czasie przewertowałem trylogię pana Monroe i szukałem różnych ścieżek prowadzących do mistycyzmu .
W połowie lat 90 ruszyłem do armii . Tam także szerzyło się masowe palenie - w połączeniu z wódą imprezy dymno-alkoholowe przeradzały się w iście szamańskie obrzędy i tańce. To w armii po raz pierwszy naprawdę znalazłem się poza ciałem .Dwukrotnie . Co prawda na krótko i całkowicie spontanicznie .Organizm był wówczas mocno wycieńczony ciągłym wysiłkiem fizycznym (desant - i specyfika tej służby) , a primo po drugie ciągłe przypalanie i jak już rzekłem wóda, browar, wino ... Któregoś pięknego popołudnia obudziłem się na łóżku nie wiedząc skąd tam się znalazłem, a w głowie pobrzmiewały jeszcze dźwięki towarzyszące dziewiczemu odrywaniu się ciała astralnego od fizycznego. Głośny , specyficzny , przeraźliwy dźwięk - rozciągający się po całym pomieszczeniu i wewnątrz głowy i szybka jazda z otwartymi oczyma od ściany pomieszczenia do ciała. Ech... pomimo młodego wówczas wieku i w miarę niezłej kondycji fizycznej bliski byłem zawału i ... wizyty u psychologa. Szybko jednak dotarło do mnie co się wydarzyło i pomyślałem ,że chcę jeszcze !!! Dwa lata później po opuszczeniu jednostki i wyjściu do kochanego cywila w celu poszukiwania nowego horyzontu życiowego idąc cały czas na północ
dotarłem do ukochanego miasta mojego dzieciństwa , gdzie ... na dzieńdobry poczęstowano mnie opisywaną w nagłówku tego tematu marihuaną . Za długo odizolowany byłem od społeczeństwa
:):) ponieważ nie zajarzyłem co znaczy termin ''jednostrzałowiec'' . Wypaliłem całą fifkę na oczach zdumionych ziomali .Nie wiem ile czasu minęło , może 2 minuty ,kiedy moje serce zdawało się wyrywać z piersi. Pole widzenia zmniejszyło się do rozmiarów pudełka od zapałek .Odczucia : przeszkadzały mi skrzydła, które mi w międzyczasie wyrosły i nie mogłem przez nie poruszać ramionami, napuchł mi do niewiarygodnych rozmiarów język.Zaczynałem coś mówić i w połowie zdania- ba, po dwóch słowach zapominałem o czym mówię .Traciłem wątek. Oczywiście ,tak to odbierałem.Z późniejszych relacji ziomali dowiedziałem się ,że co 5-10 sekund pokazywałem im język i pytałem ,czy nadal rośnie. Ciśnienie tak mi skoczyło,że byłem blisko wylewu.(A może to czakra serca tak szalała?) Słyszałem wewnątrz głowy pulsowanie krwi doprowadzające mnie niemal do obłędu . O Panie.... koszmar skończył się kilka godzin później na dachu jednego z wieżowców .Kochani ludzie na szczęście mnie otaczali i nie dopuścili ,żebym skoczył.A czułem ,że tylko wysoko w górze mogę normalnie oddychać i w ten sposób znalazłem się na dachu łapczywie chwytając wyimaginowane rozrzedzone powietrze. . ""Jednostrzałowiec" - służy do jednego zaciągnięcia się dymem z fifki , a nie do ściągnięcia około 8-10 machów .
To tyle. Ja szczerze odradzam przypalać . Ta opowieść pochodzi z czasów,kiedy jeszcze konopie indyjskie nie były zabronionym towarem ...
Czujcie się ostrzeżeni i w poszukiwaniu nowych ścieżek korzystajcie z porad DArka i innych doświadczonych wędrowców nie sięgając po substytuty . Pozdrawiam.